20120224

Znowu to samo

Śniegi stopniały. Znoszone kozaczki schną pod kaloryferem, co im chyba nie pomoże (zaszkodzić nie może im już nic), kurtka domaga się pralni, szalik się zmechacił, a wszystkie czapki, które zakupiłem sobie w obawie przed siarczystymi mrozami, rozciągnęły się do granic możliwości. Rękawiczki w radosne norweskie gwiazdki zdradziłem w tym sezonie dla takich bardziej dizajnerskich, ale te okazały się za duże i ciągle spadały mi z rąk, narażając je na poważne odmrożenia. Przetrwałem zimę w charakterze czerwono-sinego bałwanka, lekko zmęczonego życiem. 

Wchodząc do sklepów z konfekcją, czułem się jak persona non grata w moich ubłoconych walonkach, a roznegliżowani sprzedawcy patrzyli na mnie z potępieniem, gdy powoli snując się między wieszakami, zostawiałem za sobą na podłodze ślad rozdyźdanego błota. "Niech to się wreszcie skończy, ta zima przebrzydła" ,myślałem. Niech znów zakwitną białe bzy i nie będę musiał opakowywać się w śpiwór z alpinusa przed każdym wyjściem z domu, ani pokonywać miejskich chodników z gilem wiszącym po pas i gruźliczym kaszlem...Już dosyć! jak śpiewała pewna popularna wokalistka (której najwyraźniej zima niestraszna, bo ostatnio z taksówki wysiadła w sandałach na gołych stopach, prosto w zaspę!). I, jak na życzenie, pani Gardias w tefałenie z radosnym uśmiechem obwieściła ocieplenie, odwilż, i w ogóle wiosnę pukającą zieloną, ukwieconą gałązką w brudne, pozimowe okna. 

Nic więc dziwnego, że moim pierwszym krokiem ku powitaniu wiosny było, jak na wytrawnego faszjonistę przystało, wypranie zasłon, na których dziewiczej bieli czyjeś niezbyt czyste ręce zostawiły dwa, centralnie odciśnięte, ślady. Pokrzepiony unoszącym się po mieszkaniu zapachem lenora, zaspokoiwszy własne poczucie estetyki, postanowiłem wychylić nos za drzwi i sprawdzić, jak tam z tą wiosną na tak zwanym mieście. Radosny wietrzyk zawiał mnie do jednej ze świątyni konsumpcji (które we Wrocławiu na każdym dosłownie rogu, co świadczy pewnie o wysokim uduchowieniu mieszkańców;-), gdzie dokonałem przeglądu propozycji popularnych sklepów na nadchodzący sezon. Jak dobrze, że wisiały jeszcze resztki poprzecenianych ubrań z zimowych kolekcji, bo inaczej podejrzewałbym siły wyższe o jakieś machlojki z czasoprzestrzenią. Producenci konfekcji najwyraźniej mają klientów za niedowidzących i jako nowość sprzedają im rzeczy, które ci równie dobrze mogli by kupić za ułamek ceny, gdyby tylko rozejrzeli się po sklepie. Na wylizanych ściankach opatrzonych tabliczką "NEW" wiszą te same miodowe beże, borda, zgaszone niebieskości, które przez ostatnie pół roku królowały na wieszakach. Żółte spodnie - wow! tylko identyczne, choć lekko przykurzone leżą tuż obok i jakoś nikt nie kwapi się aby je kupić. Pomarańczowy, łaty na łokciach, kratki...nuda i banał, bo wszystko przetrawione już i przeżute, człowiek nażarty do wypęku  pragnie czegoś nowego, a tu ciągle serwują mu to samo.

Oczywistą jest rzeczą, że popyt napędza podaż i gdyby ludzie nie kupowali, nikt nie wypuszczałby co sezon podobnych do poprzednich kolekcji. Bierzmy również pod uwagę, że popularne sklepy to nie jest jednak high fashion i przeciętny klient, w tym wypadku mężczyzna, przyzwyczaja się do pewnych fasonów i wzorów, chciałby nabyć je bez problemu w kolejnym sezonie i tutaj producent wychodzi mu na przeciw.  Tenże producent musi również upłynnić towary, zalegające na tak zwanych stokach. Nie oszukujmy się, w większości firm odzieżowych proces produkcji nie trwa dwa tygodnie, a designerzy i trend hunterzy opierają  się na pomysłach, które zgromadzą sezon wstecz, bazując na wzorach innych znanych marek high streetowych (okropne zdanie:). Tak więc to, co widzimy w sklepach teraz, tylko u gigantów rynku odzieżowego jest odzwierciedleniem trendów, które pojawiły się na pokazach wiosna/lato 2012 w czerwcu zeszłego roku. W większości są to przetworzone modele, które u tychże gigantów królowały sezon wstecz. Stąd też u bardziej spostrzegawczych klientów nieustanne wrażenie deja vu powodujące rozgoryczenie i myśl, że "w tych sklepach ciągle to samo". Mimo to człowiek, spragniony nowości, sięga po kolejne spodnie czy sweter, klnąc pod nosem, że drogie, ale nie zauważa, że na wieszaku obok wiszą w sumie identyczne, tylko przecenione o 70 procent. Zmęczeni trwającym od trzech prawie miesięcy okresem wyprzedaży mamy ochotę na powiew świeżości, który możemy sobie zafundować kupując nowe ubranie. Jednak często nowa jest w nim tylko cena.