20110426

Prasówka

Polacy nie czytają. Taki zatrważający wniosek wystawili naukowcy. Polscy, amerykańscy tym razem nie mieszali się do badań, bo i po co? Nasi rodzimi poszukiwacze w swoich raportach stwierdzili, że wśród tych, którzy nie przemęczają swoich oczu kontaktem ze słowem pisanym prym wiodą mężczyźni; dla nich liczy się tylko pismo obrazkowe, w ogóle najlepiej żeby wszelkie informacje przekazywane były im za pomocą piktogramów. Jednowymiarowe rysunki najprościej przekażą mężczyznom najpotrzebniejsze informacje, w sposób wygodny i nie zaprzątający ich i tak już przeładowanych umysłów nadmiernym bełkotem. 

Raport, którego i tak tu nie przytoczę, dotyczył przede wszystkim czytania książek. O prasie nie wspominano, a jednak to po nią sięgają częściej, gdy już muszą coś przeczytać, przedstawiciele męskiego gatunku. Czytają o sporcie, o technicznych nowinkach, o kobietach czytają... Takie tematy przeważają w publikacjach skierowanych do panów. O modzie pisze się mało, zazwyczaj traktuje o niej mała rubryczka w dziale lifstyle, albo paro stronicowy fotoreportaż rodem z "Avanti. Idziemy na zakupy" - zdjęcia produktów podane czytelnikowi bez kontekstu i polotu, opatrzone cenami i nazwą marki. Na palcach jednej ręki zliczyć można gazety, w których moda męska zajmuje pierwsze miejsce, gdzie pisze się o niej ciekawie, a sesje zdjęciowe cieszą oko i pobudzają wyobraźnię. I tak się zastanawiam, skoro męski umysł operuje obrazami, dlaczego nie można polskiemu mężczyźnie zaserwować mody w bardziej wyrafinowany sposób? Bardziej niedopowiedziany, mniej dosłowny. Czy specjaliści od marketingu stwierdzili, że mężczyzna jest tak nieskomplikowanym stworzeniem, który kupi tylko to, co przedstawi mu się w najprostszy, łopatologiczny sposób? Wiem, wiem, tu chodzi o pieniądze, o szybką sprzedaż, w Polsce nie ma popytu na luksusowe dobra, do jakich zalicza się moda przez duże M. Ale najwyższa pora dać szansę tym, którzy w kolorowych magazynach szukają czegoś więcej, niż przepisu jak uformować kaloryfer w weekend, i dla których ubranie to coś więcej, niż zabezpieczenie przed chłodem. Chcemy mody, niedostępnej, acz inspirującej, za drogiej, lecz pobudzającej wyobraźnię, sztuki upiększającej codzienność...tworzącej codzienność. Taki oto patetyczny apel przy wtorku:)

Zostaje prasa zagraniczne i internet. I nadzieja, że kiedyś, może, ktoś...

"LE CRI" VOGUE HOMME INTERNATIONAL

ft. Jonathan Marquez by Willy Vanderperre









20110425

Plat du jour #10 - żur z jajkiem

Aktywny leżing to zdecydowanie moja ulubiona dyscyplina sportu:) Wesołych Świąt!


skarpetki - Uniqlo

20110421

Polo, czyli sztuka robienia w konia

Na metkomanię zapadłem na krótko, ale intensywnie. Nie, nie wydawałem tysięcy na rzeczy od projektantów, nie zadłużałem się, by móc sprawić sobie hity z najnowszych kolekcji. Polowałem w lumpeksach, a selekcja polegała na wyławianiu jedynie tych rzeczy, które opatrzone były metką ze znanym nazwiskiem. W ten sposób upolowałem jedną ze słynnych wrap dresses od Diane von Furstenberg, żakiet od Escady, jakieś jeansy Diesla i Miss Sixty, które od razu trafiły w ręce uradowanych tym faktem przyjaciółek. One obnosiły dumnie moje zdobycze, a ja dalej szperałem w stertach pachnących środkiem dezynfekującym gałganów w poszukiwaniu markowych cudeńek, które w końcu mogłyby trafić do mojej szafy. 

Spośród tysięcy spłowiałych t-shirtów wyławiałem jedynie polówki. Tylko one wyglądały w miarę przyzwoicie i nadawały się do dalszej eksp(o)loatacji. Ralph Laurent, Lacoste, Thomas Burrberry... Od tych nazwisk zaczęła się moja przygoda z modą z wyższej półki. Średnio interesowała mnie wartość materialna moich koszulek, przecież kupiłem je za grosze. Mimo to traktowałem je z najwyższą estymą, tak jakby pochodziły z najlepszego butiku przy Champs Elysees. Stwierdziłem, że polówce należy się szacunek. Przecież tyle wytrwała! Stworzona do noszenia na golfowych polach, na kortach, na przedpołudniowych niezobowiązujących lunchach z szampanem, po paru chwilach uniesień została rzucona przez beztroskiego właściciela do oxfamdzkiego kosza. Stamtąd, w szarym worze, ściśnięta wraz z plebejskimi, wyblakłymi koszulkowymi towarzyszami, przyjechała do zimnego, dzikiego kraju na wschodzie, gdzie w zaplutym sklepiku ze starzyzną czekała swego końca. Uratowałem ją, przywróciłem do życia, a ona odwdzięczyła mi się trwałością i bezpretensjonalnym szykiem. 

Stworzona w latach dwudziestych przez francuskiego tenisistę Rene Lacoste'a polówka zrewolucjonizowała  strój sportowy, dotychczas sztywny i dość niewygodny. Dopracowana w najdrobniejszych szczegółach miała za zadanie nie krępować gracza, pozwalając na pełną swobodę ruchów. Oddychający materiał pique, krótki rękaw, miękki kołnierz, który w razie potrzeby mógł zostać podniesiony, aby chronić szyję przed palącym słońcem przyczyniły się do ogromnej popularności koszulki wśród sportowców. Mimo, że początkowo służyła wyłącznie tenisistom, już w latach trzydziestych przygarnęli ją gracze w polo (stąd nazwa), golfiści, a z czasem ze sportowych boisk trafiła na ulice miast, miasteczek, wsi i wioseczek:) Piękna to historia (zainteresowanych zachęcam do odwiedzenia strony Lacoste ) i małe dzieło sztuki użytkowej, przemyślane w najmniejszym szczególe, dopracowane do perfekcji. 

Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas wczorajszych zakupów zobaczyłem polówkę zamordowaną! Odrąbane mankiety, brak podszycia, wymiętolony kołnierzyk...I cena - 99,90! Sto złotych za koszulkę, która nie przetrwa drugiego prania. Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że ktoś mnie tu robi w konia. Moje lumpeksowe zdobycze służyły wiernie co najmniej dwóm osobom, przetrwały setki prań i długie lata w doskonałej kondycji. Ja rozumiem, porównywanie jakości wyrobów Lacoste i Zary nie ma najmniejszego sensu. Rozumiem też zamysł projektanta, który poprzez zdefasonowanie polówki chciał strącić ją z piedestału, obedrzeć ze sztywności i poprzez dodanie jej trashy szyku skierować do młodszego, bardziej zorientowanego na modę klienta. Ja to wszystko kupuję, ale nie za tę cenę. Pewnie znajdą się tacy, którzy nabędą owe cudo. Ja wyciągnę z szafy mojego starego lacosta. Jeżeli przyjdzie mi ochota, to nawet odrąbię mu obszycie i kawałek rękawka. I jestem pewien, że będę się nim (lacostem) cieszył dłużej niż potencjalny klient Inditexu swoją polówką za stówę.


zara.com

20110419

Napisali

Miłe słowa, ciekawy tekst i umieszczenie w gronie blogerów, których poczynania z przyjemnością śledzę mobilizują do dalszego pisania. Zainteresowanych odsyłam do artykułu jak i do śledzenia strony http://rafalbauer.pl .

20110411

Męska kopertówka

Wąsy, kolorowa koszula, przeciwsłoneczne okulary, kreszowa bluza i...pederastka. Bardzo mi przykro, ale tak mawiało się na to akcesorium - mała, skórzana saszetka na dokumenty i pieniądze kojarzona z wszelkiego rodzaju cinkciarzami oraz innymi "byznesmenami" okresu przemian. Wyśmiewana i wyszydzana, dziś powraca w nieco zmodernizowanej formie. Jak ją nazwać? Kopertówka zbytnio kojarzy się z elementem damskiej garderoby. Saszetka...? Też nie bardzo. W każdym razie prezentuje się ona ciekawie i stanowi całkiem przyjemny dodatek w męskiej szafie - jest trochę większa niż te, noszone przez panie, kształtem zbliżona do eleganckiego pokrowca na dokumenty bądź małego laptopa, stanowi alternatywę dla dużych, masywnych toreb, które często nie sprawdzają się w sytuacjach, w których z torbą nie wypada, a koniecznie musimy mieć "coś ważnego" przy sobie. Niewygodna, to prawda. Ale damy nie narzekają, a co dopiero gentelmani;)



Dawid Woliński


thesartorialist.com


Na ostatnim zdjęciu Francesco Cominelli z Vogue Homme International. On opanował noszenie kopertówki do perfekcji. I robi to świetnie!

20110410

Plat du jour #9

A la carte:
kardigan - Biaggini 
oversized t-shirt - h&m
dresiaki - h&m

20110408

Mismo

Kiedyś nie wyobrażałem sobie życia bez plecaka. W podstawówce był wyznacznikiem elegancji, dodawał tak pożądanej wtedy dorosłości mówiąc wszystkim wokół: tam, w środku jest wszystko, czego potrzebuję do życia, w każdej chwili mogę się spakować, zabrać mój mały świat ze sobą i ruszyć w nieznane. Był niejako synonimem przynależności do grupy starszych, a ten, który go posiadał i dzierżył dumnie na swoich małych pleckach, manifestował tym samym swoją niezależność.

Dobrze pamiętam ten pierwszy, skórzany, nabijany srebrnymi ćwiekami, który później został rzucony w ciemny kąt i zastąpiony przez stary wojskowy plecak mojej siostry, tak zwaną kostkę. Tak, kostka to był już wyższy stopień wtajemniczenia, jeden z pierwszych świadomych elementów  grunge'owych stylizacji, który odcinał mnie definitywnie od epoki szkolnych tornistrów i od smarkatych, niedojrzałych (jak wtedy sądziłem) kolegów, którzy je nosili. Liceum był dla mnie czasem toreb-listonoszek, plecak zabierałem już tylko na szkolne wycieczki, a z czasem zamieniłem go definitywnie na pakowną weekendową torbę sądząc, że era plecakowa to już dla mnie zamknięty rozdział.

Jakież było moje zdziwienie, gdy rok temu plecaki powróciły do łask na fali resentymentu do lat dziewięćdziesiątych. To nie dla mnie, ja już to przeżyłem - pomyślałem i z pobłażliwym uśmiechem starego, doświadczonego człowieka patrzyłem na ludzi, którzy obnosili po mieście swoje modne, stylowe backpacki. Do czasu, aż trafiłem na stronę Mismo

Duńska firma produkująca galanterię zawróciła mi w głowie do tego stopnia, że zapragnąłem poczuć na nowo ciężar plecaka na swoich barkach. Funkcjonalne, idealnie zaprojektowane w niczym nie przypominają tych, które pamiętam ze szkolnych czasów. Mismo stawia na minimalizm formy, przy jednoczesnym wykorzystaniu jak najlepszych materiałów, przede wszystkim skór, lub skór łączonych z tkaniną. Funkcjonalność ich wyrobów stoi na równi z estetyką wykonania, a za tym z kolei stoi wysoka cena...A wszystko to sprowadza się do filozofii, od której powinienem zacząć - nothing more, nothing less mówi Mismo o swoich produktach. Idealny balans między formą, funkcją i jakością. 




Produkty Mismo do nabycia m.in. na openingceremony.us.

20110403

Plat du jour #8

 Inspiracja...


realizacja:)


okulary - H&M

Essentials

Stajesz rano przed szafą, masz 20 minut do wyjścia z domu, co wkładasz? Takie pytanie zadaję sobie codziennie i odpowiedź zawsze jest ta sama - koszulkę i spodnie:) Oryginalnie, nieprawdaż. Przestałem więc kombinować i robiąc zakupy już podświadomie nabywam wciąż te same rzeczy, w różnych wariantach kolorystycznych. Jako, że w prostocie siła, wzbogacam moją garderobę o coraz to nowsze białe t-shirty, t-shirty w paski, spodnie chino. Stojąc w dziale płaszczy i kurtek mój wzrok zahacza nieustannie o trencze i parki, na "dzianinie" wyławia bezbłędnie szare lub granatowe kardigany. Sezonowo dodaję szczyptę koloru, ale baza wciąż pozostaje taka sama - szaro-beżowo-granatowa. Na nowo pokochałem khaki, które po latach eksploatacji w grungowo-harcerskich stylizacjach odsunąłem na boczny tor. Czerni nie noszę, granat jest łagodniejszy, mniej oczywisty i myślę, że mniej agresywny i przytłaczający.

Nuda? Może trochę tak, ale codzienny problem - co założyć? - zostaje samoczynnie rozwiązany. Operując ograniczoną paletą barw i sprawdzonymi rzeczami, które pasują do siebie w każdej konfiguracji, zawsze będziemy wyglądać dobrze. W zależności od stylu, każdy z nas zorganizuje swoją ubraniową bazę w inny sposób - jedni nie mogą obyć się bez jeansów lub sportowych butów, inni nie wyobrażają sobie szafy bez sweterka w serek. I o to chodzi. Nie ma recepty na "zestaw uniwersalny", bo też każdy z nas jest inny, ma inne potrzeby i prowadzi inny tryb życia (powalająca ilość słowa "inne" w tym zdaniu:). Dlatego też tworzenie list, zaczynających się od :"dobrze skrojony garnitur to podstawa..." jest  bezsensowne. Po cóż mi garnitur, jeśli nie mam biurowej pracy,a na oficjalne imprezy chodzę raz do roku. Jeśli zajdzie taka potrzeba, kupię go wcześniej czy później i wcale nie będzie stanowił on podstawy mojej garderoby. Warto zastanowić się, co nosimy najczęściej i na tej podstawie budować swoją szafę. Eliminując, a nie dodając. Otrzymaną esencję można zacząć wtedy wzbogacać o inne pasujące elementy. Myślę, że to dobra droga do odkrycia własnego stylu. Przyjemnego odejmowania:)






wszystkie zdjęcia: asos.com ; topman.com